Przestałam kierować swoim życiem.
Odkąd pamiętam, zawsze miałam przekonanie, że w moim życiu wszystko zależy ode mnie, zawsze trzymałam ster w swoich rękach i byłam pewna, że to ja decyduję o tym jak wygląda moja rzeczywistość.
Złudne poczucie, że mam kontrolę nad swoim życiem, nad tym co się w nim wydarza, a także nad innymi ludźmi, powodowało, że zużywałam mnóstwo energii życiowej i czasu na sprawy, nad którymi kompletnie nie potrafiłam zapanować. Bo czy jestem w stanie wpłynąć na to co inni myślą, co czują, co zrobią? Czy on się we mnie zakocha, czy ona spełni moją prośbę, czy też zmieni swoje plany, bo ja mam ochotę pojechać na weekend nad morze? Moim ogromnym pragnieniem było to, aby ludzie postępowali tak jak ja bym tego chciała. Gdy było inaczej nie potrafiłam zaakceptować zaistniałej sytuacji i drugiego człowieka. Pojawiały się we mnie emocje, których nie umiałam konstruktywnie wyrazić, tj.: gniew, złość, frustracja, lęk, poczucie odrzucenia, zawstydzenia, niesprawiedliwości.
Kłóciłam się z Bogiem. Nie rozumiałam jak może być taki okrutny i zesłać na mamę chorobę i śmierć. Zabrał mi najukochańszą osobę na tym świecie. Nie tak to wszystko miało wyglądać! Początkowo obwiniałam siebie i byłam przekonana, że to kara za moje niemoralne zachowanie, ponieważ piłam mimo próśb najbliższych mi osób, abym się opamiętała.
Długo nie mogłam się otrząsnąć i zaakceptować, że taki właśnie jest świat, tak wygląda życie i czasem nic nie mogę zrobić. Pocieszenia szukałam w alkoholu. Teraz wiem i czuję, że Bóg jest miłością, ma wobec mnie dobry plan, a cierpienia czy trudności mnie wzmacniają i pozwalają dojrzeć. Wcześniej w relacji z Bogiem towarzyszyło mi poczucie krzywdy. Obarczałam Boga odpowiedzialnością za swoją chorobę alkoholową. A przecież to konsekwencje moich wcześniejszych wyborów. Bóg dał każdemu człowiekowi wolną wolę. To ja jestem odpowiedzialna za decyzje, które podejmuję. Moja choroba rozwijała się, ponieważ to moje słabe strony, wady, braki przyczyniły się do tego, że sięgałam po alkohol. Wybierałam drogę na skróty. Egoizm, egocentryzm, upór, pycha, brak odpowiedzialności utrzymywały mnie w zakłamaniu, nieuczciwości – w nałogu. Żyłam w oderwaniu od rzeczywistości. Moja niedojrzałość prowadziła mnie w otchłań, w stronę niezdolności do kierowania własnym życiem. Wszystko wymykało mi się z rąk. Nie radziłam sobie z kontrolowanym piciem, rozsądnym wydawaniem pieniędzy, ze związkami. Im bardziej się starałam, tym większe porażki ponosiłam. Niszczyłam swoje zdrowie, życie, w konsekwencji cierpiałam ja i moi najbliżsi. Nigdy nie potrafiłam szczerze dzielić się z innymi ludźmi swoimi emocjami, uczuciami, potrzebami. Odkąd pamiętam miałam mylne przekonanie, że na miłość, sympatię trzeba sobie zasłużyć. A wystarczy być po prostu sobą, nie zakładać żadnych masek. Alkohol powodował, że zapominałam co to jest pokora. Często obrażałam innych, traciłam panowanie nad sobą. Myślałam, że jestem kimś wyjątkowym mającym specjalną misję do wypełnienia na tym świecie.
Niekierowanie własnym życiem rozumiem jako niepodporządkowanie się pewnym zasadom, regułom, przykazaniom, a także Bogu, rodzicom, pracodawcy, przepisom drogowym, w końcu samej sobie, swoim wartością, które przecież wyniosłam z domu rodzinnego. Byłam buntowniczką, która musiała wszystkiego spróbować, bo niedowierzała innym, wyznaczać własne ścieżki. I ostatecznie podejmowałam często lekkomyślne, a nawet tragiczne w skutkach decyzje (nie przyszłam do pracy, znikałam, odwoływałam spotkania, wsiadałam po pijanemu lub na kacu do samochodu jako kierowca, złamałam obojczyk, byłam łatwym łupem dla złodzieja). Igrałam ze śmiercią. Ile razy wcześnie rano zamiast po bułki szłam do sklepu po alkohol, a będąc w pracy nie mogłam się doczekać wieczora czy weekendu. Moim postępowaniem kierował przymus picia. Nie panowałam nad tym. Często piłam, po to, aby zamanifestować swoją „wolność” i udowodnić, że to ja sama decyduję czy chcę pić czy też nie. Żyłam w zakłamaniu, sama szczerze wierzyłam w to, co myślałam. Alkohol, podobnie jak nadmierne zakupy przykrywał moją nadwrażliwość, niskie poczucie własnej wartości, obawę przed odrzuceniem, tłumił wstyd. Przez moje picie nie byłam w stanie racjonalnie myśleć, nie dotrzymywałam słowa, raniłam innych, zwyczajnie nie potrafiłam kochać, dać siebie drugiemu człowiekowi oraz przyjmować tego co ma do zaoferowania.
Teraz stopniowo odzyskuję samą siebie. Uczę się żyć na nowo, uczciwie i godnie. Uznając, że nie kieruję swoim życiem powierzam je Bogu. Z tym czym sobie nie radzę już nie walczę. Odpuszczam. Niech się dzieje Jego wola, nie moja.
Sylwia