Przesyłam kilka słów jak rozumiem bezsilność. Być może komuś ten tekst pomoże…
Bezsilność to moje uznanie, że osiągnęłam swoją życiową porażkę, osobistą tragedię, totalne dno. Zdałam sobie sprawę z własnego upadku, z tego, że jestem słaba. Źródłem tego upadku było moje chore przekonanie o swojej wyjątkowej mocy, posiadaniu nieograniczonych możliwości. Teraz stojąc jakby obok siebie, widzę jak lekceważąco podchodziłam do swojej choroby, nie do końca uznając swoją tożsamość alkoholiczki, mimo ewidentnych szkód i spustoszenia, jakie wokół siebie siałam. Moje wszystkie zapicia, sytuacje gdy nie kontrolowałam ilości wypijanego alkoholu czy też ilości zakupionych rzeczy pokazują mi, że nie dostrzegałam własnych ograniczeń i słabości. Nie akceptowałam własnej choroby, nie potrafiłam z nią żyć, a przecież to ona stanowi o mojej identyfikacji. Miałam złudne przekonanie, że mogę zapanować nad sobą, nad życiem, w bezpieczny sposób zaspokoić moje nierealne pragnienia i chciejstwa, po to tylko, by przez chwilę doznać uczucia ulgi i zadowolenia bez żadnych konsekwencji i szkód. Miałam klapki na oczach. Jak szaleniec myślałam, za każdym razem, że właśnie teraz się uda, że jednak mam tę moc, która spowoduje, że potrafię zapanować nad sobą. Teraz widzę wyraźnie jak daleko byłam od rzeczywistości, a moim życiem rządził chaos, kłamstwa, manipulacje, po to tylko, by chronić własne chore przekonania i nadal utrzymywać własne usprawiedliwienia. Rozpaczliwie przez wiele lat utrzymywałam wizje, że wszystko potrafię ogarnąć i kontrolować lekceważąc szkody jakie moje picie czy też nadmierne zakupy wywoływały.
Bezsilność oznacza dla mnie to, że jak zaczynałam pić, to nie wiedziałam kiedy przestanę i jakie tragiczne konsekwencje poniosę. Podobnie z zakupami, a także innymi życiowymi sytuacjami, z którymi kompletnie sobie nie radzę, np.: relacje z mężczyznami, moje związki. Gdy tylko próbuję kierować swoim życiem, to tak jakbym prowadziła samochód z uszkodzonym hamulcem – rozbijam się o przydrożne drzewo. Jeśli z czymś sobie nie daję rady, coś mnie przerasta, wówczas jedynym wyjściem jest odpuścić, powierzyć się Sile Wyższej, Bogu, ponieważ ja ogłaszam kapitulację.
Alkohol jest silniejszy ode mnie, a z silniejszym przeciwnikiem nie wychodzi się na ring. To nierozsądne. Z pierwszym łykiem alkohol przejmował władzę nade mną, a ja jedyne co już niestety musiałam, to mu się poddać. Było za późno. Alkohol rządził wówczas moim chorym umysłem głodnym chwilowym przeżyciem euforii i przyjemności, nie zważając na konsekwencje, by później stać się źródłem przeogromnej tortury wewnętrznej. Alkohol zabierał mi wolność, poczucie godności, człowieczeństwo, kobiecość, możliwość decydowania o sobie. Otumaniał. Przytępiał bystrość umysłu. Czynił mnie niewolnikiem, odzierał z podstawowych wartości, tj. uczciwość. To właśnie brak uczciwości wobec siebie, Boga i drugiego człowieka nie pozwoliło mi na skonfrontowanie się z sama z sobą, z chorobą. Kłamstwo goniło kłamstwo, tajemnica-tajemnicę. Mój upadek moralny to najboleśniejsza konsekwencja mojej „samowolki”. Zaślepiona tym, jaka jestem wspaniała, jak doskonale sobie „radzę” w życiu, jednym słowem pycha, nie pozwoliła mi spojrzeć sobie uczciwie w oczy i stanąć w prawdzie. Dopiero teraz widzę jak destrukcyjny wpływ na moje życie zawodowe, osobiste, duchowe miał właśnie pierwszy łyk alkoholu, ponieważ to on uruchamiał cały mechanizm samozagłady.
Bezsilność najlepiej obrazują konkretne przykłady z mojego życia:
- Upicie się do nieprzytomności, gdy jeszcze mieszkałam z rodzicami. Samo ukrycie alkoholu, picie po kryjomu to jedna z tajemnic, którą w sobie nosiłam, a która mnie niszczyła. Miałam wypić tylko dwa drinki, a skończyło się prawie na pół litra. Ponieważ efekty w postaci upragnionego szumu w głowie nie pojawiły się, postanowiłam wypić na raz dużą ilość alkoholu. Zostałam obudzona na środku podłogi przez mamę, która przerażona wraz z całą rodziną zawiozła mnie na pogotowie.
- Upicie się tuż przed Wielkanocą w domu, u taty. Wypiłam dwa piwa, by z większą chęcią pracowało mi się w kuchni. Nawet nie wiem, kiedy otworzyłam whiskey sprezentowane jakiś czas wcześniej przez znajomego. Wypiłam prawie całą butelke, po czym wymiotowałam i zasnęłam. Nie można było mnie dobudzić. Przerażony tata wezwał siostrę, ponieważ był bezradny, nie wiedział co robić.
- Zawiodłam mamę, ponieważ gdy już ciężko chorowała, pewnego weekendu nie wróciłam na noc do domu, nie informując o tym fakcie wcześniej. Nie byłam w stanie. Po wypiciu mieszanki różnych gatunków alkoholi, zasnęłam. W domu pojawiłam się koło 9.00 z olbrzymimi wyrzutami sumienia.
Moje poczucie własnej wartości było bardzo niskie, żle o sobie myślałam, ponieważ cały czas zawodziłam siebie i innych, mimo najszczerszych chęci nieczynienia tego. Cały czas walczyłam z alkoholem, nie odpuszczałam.
Aby poprawić sobie nastój, samoocenę kupowałam ubrania, po to, by przykryć to co mi się nie podobało, to że coś ze mną nie jest w porządku, nie jestem normalna. Ubranie dawało mi uczucie, że przykrywam moje wady, które skrzętnie ukrywałam przed sobą i światem. Obawiałam się, że ktoś może je dostrzec i odrzuci mnie. Były dla mnie tarczą ochronną, maską. Kupując nową sukienkę, czy parę szpilek doskonale regulowałam swoje emocje. Podobny stan osiągałam pijac alkohol. Na początku przepełniała mnie euforia, satysfakcja, że upolowałam tak fantastyczną rzecz w rewelacyjnej cenie, później ogarniały wyrzuty sumienia. Myśl, że ciężko zarobione pieniądze tak łatwo wydaję spychałam gdzieś na dno, nie kontaktowałam się z sobą w tej kwestii, ponieważ wywołałoby to z pewnością uczucie dyskomfortu. A negatywnych emocji unikałam jak ognia. Stanie twarzą w twarz z problemem, przyznanie się do tego, że niepotrzebnie wydaję pieniądze na rzeczy, wzięcie odpowiedzialości za siebie i uznanie, że coś sobie w ten sposób załatwiam na skróty bardzo bolało. Zawsze obawiałam się prawdy, ponieważ łatwiej mi było żyć w świecie iluzji i zaprzeczeń.
Świadomość, że przekroczyłam „czerwoną linię” poczułam, gdy nie mogłam znaleźć ulubionych spodni. W złości, a właściwie w szale wyrzuciłam całą zawartość jednej i drugiej szafy. Z bezsilności rozpłakałam się i nie mogłam przestać. Dotarło do mnie, że żyję w nadmiarze rzeczy, które powodują we mnie uczucie chaosu i bałaganu.
Moje ostatnie zapicie pokazuje ewidentne utracenie kontroli nad własnym życiem, podobnie jak wrześniowe i marcowe. Z pierwszym piwem, lampką wina wszystko zostało zaprzepaszczone. Nieważny był drugi człowiek, praca nad programem, praca zawodowa, wreszcie zdrowie i wartości, tj. szacunek do drugiej osoby, uczciwość, prawdomówność, odpowiedzialność. Wszystko zostało „zalane” przez alkohol. Nie mogłam nic zrobić, ponieważ wyszłam na ring i od razu zostałam znokautowana. Stare schematy myślowe i zachowania powróciły. Omal nie straciłam pracy. Omal nie wylądowałam znowu w szpitalu. Wszystkie plany, które z takim zapałem chciałam zrealizować zostały zniszczone. Na własne życzenie, ponieważ nie uznałam własnej bezsilności. Nie wiedziałam jaki mamy dzień, żyłam w innym wymiarze, hen daleko od rzeczywistości cierpiąc przy tym fizycznie i psychicznie. Oczyma wyobraźni widziałam siebie osamotnioną, niemającą pracy, którą przecież tak bardzo lubię, środków na życie i opłacenie rachunków, w kompletnej rozsypce. Widziałam nerwy i stres taty, pożałowanie w oczach siostry i brata, w końcu mój upadek. Staczałam się, stałam tuż nad przepaścią. Teraz zrobię wszystko, aby nie zrobić kroku w stronę nałogu, ponieważ wówczas spadnę w otchłań, a nie stać mnie na kolejne podnoszenie się. Nie mam sił. Mam dość kłamstwa, nieszczerości, ucieczki. Czas dojrzeć, odważnie stanąć w prawdzie, zmieniać siebie, a nie cały świat.
To zapicie pokazało mi całą siebie „ubraną” w egoizm, egocentryzm, brak odpowiedzialności. Jednym słowem – niedojrzałość. Tak dalej nie jestem w stanie normalnie żyć. Duszę się! Poddając się, uznając to, że mam słabości i ograniczenia ratuję siebie i jednocześnie usuwam z centrum wszechświata. Składam swoje życie, a właściwie przekazuję stery mojego życia w ręce Boga, ponieważ tylko wówczas będę bezpieczna i uwolniona od samej siebie.
S.